Dział perukarni i charakteryzatorni OŚWIADCZA, co następuje :
1. nie rozmawiałyśmy z prasą
2. nadal możemy pracować poza Operą tak jak dotychczas
3. chętnie przyjmiemy zlecenia pracy przy pokazach mody ‘)

miłego dnia i dobrej kawusi

Dziewczyny z perukarni i charakteryzatorni 🙂

 

The wig and make-up department DECLARES the following :
1. we have not spoken to the press
2. we can still work outside the Opera House as before
3. we are happy to accept contracts to work on fashion shows

have a nice day and a good coffee

Girls from the wig and make-up department 🙂

Drodzy Pracownicy, 

informujemy o możliwości wzięcia udziału w próbie generalnej spektaklu „Manon”, która odbędzie się w dniu 24 czerwca (piątek) o godzinie 18:00.

Jeden pracownik może zaprosić maksymalnie dwie osoby.

Zapisy w Dziale Obsługi Widzów w pokoju 103 (naprzeciwko kasy biletowej),

telefonicznie: 71 370 88 80 lub 507 088 997

mailowo: opera@opera.wroclaw.pl

 

Dear Employees
we would like to inform you about the possibility of taking part in the general rehearsal of the performance “Manon”, which will take place on the 24th of June (Friday) at 6 p.m.

One employee may invite a maximum of two people.

Sign up at the Audience Services Department in room 103 (opposite of the ticket office),

by phone: 71 370 88 80 or 507 088 997

per e-mail: opera@opera.wroclaw.pl

Wszyscy jesteśmy melomanami, a czy są wśród nas kinomani? 😊 

W imieniu dyrektora Dolnośląskiego Centrum Filmowego, zapraszamy wszystkich pracowników Opery Wrocławskiej do korzystania z oferty kina DCF w specjalnych, promocyjnych cenach!

 Pracownicy Opery mogą zakupić bilety do kina DCF w specjalnej cenie 16 zł na wszystkie pokazy repertuarowe oraz korzystać ze specjalnych zniżek na inne wydarzenia organizowane przez kino. 

 Warunkiem pozwalającym na skorzystanie z tej oferty jest wystąpienie o bezpłatną kartę kinomana – obowiązuje jedynie opłata aktywacyjna (związana z produkcją i rejestracją karty) w wysokości 5 zł (standardowa cena wynosi 60 zł). 

 Formularz zgłoszeniowy jest dostępny na stronie internetowej DCF w zakładce „cennik”. Kartę można odebrać po dwóch dniach roboczych w kasach kina DCF po uprzednim wysłaniu skanu wypełnionego formularza na adres e-mail slawomir.kubiak@dcf.wroclaw.pl.

Zapraszamy!

DCF cinema offer for Wrocław Opera House employees

We are all music lovers, but are there any cinema lovers among us?On behalf of the director of the Dolnośląskie Centrum Filmowe, we would like to invite all of the Wrocław Opera employees to enjoy the DCF cinema offer at special promotional prices!

The opera employees can buy tickets to DCF cinema at a special price of PLN 16 for all repertory screenings and enjoy special discounts for other events organised by the cinema.

To take benefit of this offer, you need to apply for a free cinema card – there is only a 5 PLN activation fee (related to the production and registration of the card)(the standard price is PLN 60).

The application form is available on the DCF website under the ‘price list’. The card can be picked up after two working days at the box office of DCF cinema after sending a scan of the completed form to the e-mail address slawomir.kubiak@dcf.wroclaw.pl.

You are welcome!

Grał pan w Fauście i w Opowieściach Hoffmanna, był pan Romeo w Romeo i Julii Gounoda, Nadirem w Poławiaczach pereł Bizeta i Don José w Carmen, wreszcie Kawalerem des Grieux w Manon Masseneta. W czym tkwi duch opery francuskiej? 

Francuskie role dla tenorowych śpiewaków wyróżnia to, że zazwyczaj tassitura jest trochę wyższa. Wyjątkowa pod tym względem jest partia Don José w Carmen — tam dominująca skala głosu jest trochę niższa. Repertuar francuski jest wyzwaniem dla tenorów — to mieszanka czystego liryzmu i dramatyzmu, przy czym niezwykle ważne jest zachowanie elegancji. Liryczne sekcje pianissimo przeplatają się z dramatycznymi. Opera może być dramatyczna, emocjonalna, namiętna, wrażliwa, ale opera francuska zawsze będzie elegancka — nawet przy największym natężeniu namiętności nie znajdziemy w niej weryzmu.

Historia związku Kawalera des Grieux i Manon to nie tylko opowieść o tragicznej miłości. Bohaterowie są uwikłani w konwenanse, wpadają w moralne pułapki, wchodzą na drogi, których być może nigdy by nie wybrali, gdyby mieli lepszą sytuację materialną… Jak pan interpretuje tę historię?

Manon i des Grieux są ofiarami swoich czasów. Nie mają tylu praw i możliwości, którymi dysponuje współczesny człowiek, który w większości rozwiniętych państw ma prawo wyboru różnych ścieżek życia. W przypadku Manon znaczenie ma też jej charakter i tu czasy nie mają wpływu. Ta bohaterka jest materialistką; pragnie ekscytacji, adrenaliny, pośpiechu, chce próbować nowych rzeczy. Jest zmienna i w nic nie angażuje się do końca. Nawet jeżeli kocha des Grieux, to jest na tyle kapryśna, że nie trwa przy nim długo, a potem jest już za późno… A des Grieux, wydaje się nie być typowym młodym mężczyzną. Jest bardzo oddany Manon — robi dla niej naprawdę szalone rzeczy. Myślę, że w dzisiejszych czasach zostałby nazwany zaprzeczeniem samca alfa. Podejmuje najgorsze decyzje, byleby tylko być z Manon — uważam to za błąd. Doceniam jego miłość i oddanie, jednak on zapomina o sobie. Gdyby żył współcześnie mógłby opuścić tę kobietę, mówiąc: „Bardzo dziękuję, ale nie chcę mieć z tym wszystkim nic wspólnego” — przecież ona miała na niego zły wpływ! Des Grieux nie zażył w porę tzw. czerwonej pigułki, by móc się obudzić i zrozumieć, że nie powinien poświęcać się dla kobiety takiej jak Manon.

Wynika z tego, że miłość może być naprawdę destrukcyjną siłą.

Tak, absolutnie tak uważam. Miłość des Grieux do Manon gubi go — on tak naprawdę niszczy samego siebie, możliwe jego wybory negatywnie wpływają na jego rodzinę, choć nie sądzę by był złą osobą. Manon zna jego słabości, wie że jest wierny i wykorzystuje to, aby sprawować nad nim władzę w destrukcyjny sposób.

Czy łatwo odczuć empatię do takiej postaci jak des Grieux?

Współczuję mu. Wbrew sobie i pomimo wątpliwości stara się służyć Manon. Nie tylko chce być z nią fizycznie i emocjonalnie, ale chce też zapewnić ją o swoim uczuciu i robi wszystko, co w swojej mocy, by była szczęśliwa. Ta sytuacja jest dla niego ogromnym ciężarem — byłby znacznie szczęśliwszy, gdyby ich życie było prostsze: pozbawione zbytków, gdyby żyli w niewielkim mieszkaniu i spędzali czas na wspólnych posiłkach i spacerach. Taki model związku przyniósłby mu największy pokój serca. Myślę, że większość mężczyzn rozumie, co mam na myśli: w pewnym wieku to, czego naprawdę chcesz, to po prostu spokój. Porywy namiętności już nie są najważniejsze, a bardziej liczy się poczucie bezpieczeństwa, miłość, wsparcie, po prostu wspólne życie. To jedna z najlepszych rzeczy, która może się przytrafić. Ale doceniam oddanie des Grieux, powiedziałbym nawet, że je rozumiem. Często nasze własne szczęście zależy od troski o innych ludzi. 

Występował pan już w roli Kawalera des Grieux — czy dostrzega pan ewolucję tej postaci w swojej interpretacji? 

Około 10 lat temu debiutowałem w tej roli roli w Théâtre du Capitole w Tuluzie, a partnerowała mi niesamowita śpiewaczka Natalie Dessay, która przechodziła wówczas na emeryturę. To była jej ostatnia Manon, właściwie ostatnia rola operowa. Mieliśmy dość długi okres prób, zaśpiewaliśmy wspólnie sześć spektakli, które okazały się ogromnym sukcesem. Ciężko pracowałem nad tą rolą i oczywiście nad moim francuskim — chciałem, by był doskonały. 

Przyznam, że po tylu latach i śpiewaniu tylu rodzajów ról, wciąż się uczę. Co więcej, doznałem też swojego rodzaju olśnienia. Powiedziałem sobie: „Na tym etapie życia potrzebujesz zarówno młodzieńczego liryzmu, elegancji, jak i dojrzałości”. Słychać ją już dzisiaj w moim głosie i dzięki temu mogę sprawniej uchwycić niektóre z tych ważniejszych momentów tego dzieła, nadać roli o wiele więcej głębi.

Wychował się pan w południowej Kalifornii. Pana ojciec jest Sycylijczykiem, matka pochodzi z Ekwadoru. W jakim stopniu pańskie pochodzenie wpływa na podejście do muzyki?

Moi rodzice przyjechali do Stanów Zjednoczonych w odstępie zaledwie kilku lat. Ojciec miał może 16 lat, tak samo moja matka. Poznali się i pobrali w Nowym Jorku, tam też się urodziłem, jednak po kilku latach przenieśliśmy się do Kalifornii. Genetyczna tęsknota za ciepłymi krajami nie pozwoliła wytrwać wielu mroźnych nowojorskich zim. Co ciekawe, w mojej rodzinie w ogóle nie ma muzyków. Mam wprawdzie dalekiego kuzyna, który grał na skrzypcach, ale to wszystko. Mój ojciec często opowiadał historię o moim dziadku, który miał trzy córki i jednego syna, i zawsze pytał: „Dlaczego nie mam w rodzinie jednego piosenkarza? Nawet jednego? Kocham muzykę i śpiewanie! Dlaczego nikt z was nie śpiewa?” Niestety zmarł, zanim dorosłem na tyle, by rozpocząć karierę, mam więc nadzieję, że usłyszał mnie z innego miejsca, gdziekolwiek teraz jest. Na szczęście moja babcia kilka razy słyszała, jak śpiewam w Metropolitan Opera. Ze strony rodziny mojej mamy również nie ma żadnych muzyków, więc cała moja muzyczna przygoda była jedną wielką eksploracją, odkrywaniem siebie. Odkąd byłem dzieckiem występowałem, tańczyłem — jako nastolatek grałem w zespole rockowym, uwielbiałem śpiewać. Kiedy odkryłem operę, okazało się, że mój głos naturalnie się w niej odnajduje — podobnie miałem z innym gatunkiem muzycznym — z rock’n’rollem, nadal go kocham! W muzyce i śpiewaniu kieruję się instynktem, czerpię z tego co jest we mnie, może to przeznaczenie. 

Wróćmy na chwilę do Francji. Czy w pana przypadku język, w którym pan śpiewa wpływa na trudność roli?

Uważam, że język ma bezpośredni wpływ na podejście do śpiewu. Niektórzy twierdzą, że to nie ma znaczenia, że nadal śpiewasz tak samo, co jest w zasadzie prawdą, ale są duże różnice np. między językiem włoskim, francuskim i niemieckim. Francuski był dla mnie zawsze najłatwiejszym językiem do śpiewania i bardzo zależało mi na poprawności, ponieważ śpiewałem bardzo dużo francuskiego repertuaru. Wiele razy też śpiewałem we Francji i wielokrotnie słyszałem od współpracowników, recenzentów i reżyserów, że mój francuski jest doskonały. Ten język jest dla mnie trochę bardziej subtelny niż inne i nie jest tak trudny w wymowie jak np. włoski.

To nie jest pana pierwszy występ w Operze Wrocławskiej, czy lubi pan tu wracać?

Uwielbiam Wrocław. Miałem okazję występować tu na kilku koncertach galowych, a także w Opowieściach Hoffmanna — bardzo podobała mi się ta produkcja. Rola była bardzo wymagająca, również po francusku, niemniej świetnie się bawiłem. Jakość produkcji i praca śpiewaków były na bardzo wysokim poziomie, m.in. dzięki dyrektorowi artystycznemu. Mariusz Kwiecień i ja uczyliśmy się razem w Lindemann Young Artists Development Program w Metropolitan Opera. Był on pierwszym polskim śpiewakiem, jakiego poznałem — bardzo utalentowanym. Czas wspólnej nauki wspominam wspaniale
i do dziś pozostajemy dobrymi przyjaciółmi, a znamy się od ponad 20 lat! Oczywistym było dla mnie przyjąć propozycję występu na deskach Opery Wrocławskiej. Świetny teatr, bardzo dobra akustyka, a sam Wrocław jest naprawdę urokliwy i macie tu świetne jedzenie… Opera Wrocławska ma też doskonałą kubaturę, można zagrać bardzo szczegółowo, a ludzie to zauważą. Czujesz, że możesz zaryzykować i zaśpiewać naprawdę pianissimo, a gdy jest taka potrzeba dać z siebie pełną moc głosu. To naprawdę komfortowe miejsce — świetne do wypróbowania nowych ról, jestem tu zrelaksowany, spokojny i pewny siebie. Wracam tu z przyjemnością!

Rozmawiała: Katarzyna Aszkiełowicz

 

You played in Faust and in Tales of Hoffmann. You were Romeo in Gounod’s Romeo and Juliet, Nadir in Bizet’s Pearl Catchers and Don José in Carmen and, finally, the Chevalier des Grieux in Massenet’s Manon. What is the spirit of French opera?

French roles for tenor singers are distinguished by the fact that the tessitura is usually a little higher. The part of Don José in Carmen is exceptional in this respect there, the dominant voice scale is a little lower. The French repertoire is a challenge for tenors — it is a mixture of pure lyricism and drama, with elegance being extremely important. Lyrical pianissimo sections alternate with the dramatic ones. Opera can be dramatic, emotional, passionate, and sensitive. However, French opera will always be elegant — even with the highest level of passion, you will not find verismo.

The story of the relationship between the Chevalier des Grieux and Manon is not just a tale of tragic love. The characters are entangled in conventions, fall into moral traps and embark on paths they might never have chosen if they were better off materially… How do you interpret this story?

Manon and des Grieux are victims of their time. They do not have as many rights and opportunities available to modern humans, who — in most developed countries — have the right to choose different paths in life. In the case of Manon, her character also matters and, here, times have no impact. This character is a materialist; she craves excitement, adrenaline, and rush; she wants to try new things. She is volatile and does not fully commit to anything. Even if she loves des Grieux, she is capricious enough that she does not last long with him and then it is too late… Moreover, des Grieux, it seems, is not a typical young man. He is very devoted to Manon — he does really crazy things for her. I think he would be called a denial of the alpha male these days. He makes the worst decisions just to be with Manon. I think that is a mistake. I appreciate his love and devotion. However, he forgets himself. If he were alive today, he could leave this woman saying: “Thank you very much, but I do not want anything to do with all this”. After all, she had a bad influence on him! Des Grieux did not take the so-called red pill in time to wake up and realise that he should not sacrifice himself for a woman like Manon.

It follows that love can be a truly destructive force.

Yes, I absolutely think so. Des Grieux’s love for Manon loses him — he actually destroys himself, and his possible choices negatively affect his family, although I do not think he is a bad person. Manon knows his weaknesses; she knows he is faithful and uses this to exercise her power over him in destructive ways.

Is it easy to feel empathy for a character like des Grieux?

I feel sorry for him. Against himself and despite his doubts, he tries to serve Manon. Not only does he want to be with her physically and emotionally but he also wants to assure her of his affection and does everything he can to make her happy. This situation is a huge burden for him. He would be much happier if their lives were simpler: devoid of excesses, if they lived in a small apartment and spent time eating and walking together. This model of relationship would bring him the greatest peace of heart. I think most men understand what I mean: at a certain age, what you really want is just peace and quiet. Spurts of passion are no longer the most important thing; what matters more is a sense of security, love, support and simply living together. This is one of the best things that can happen to you. However, I appreciate des Grieux’s dedication; I would even say I understand it. Often, our own happiness depends on taking care of other people. 

You have already performed the role of the Chevalier des Grieux. Do you see an evolution of this character in your interpretation? 

About ten years ago, I made my debut in this role at the Théâtre du Capitole in Toulouse and I was partnered by the amazing singer Natalie Dessay, who was retiring at the time. It was her last Manon, actually her last operatic role. We had quite a long rehearsal period and we sang six shows together, which were a huge success. I worked hard on this role and, of course, on my French — I wanted it to be perfect.

I have to admit that after so many years of singing so many types of roles, I am still learning. Moreover, I also experienced a kind of enlightenment. I said to myself: „At this stage of life, you need both youthful lyricism, elegance and maturity”. You can already hear it in my voice today and it allows me to capture some of the more important moments of the piece more efficiently, to give the role much more depth.

You grew up in Southern California. Your father is Sicilian and your mother is from Ecuador. To what extent does your background influence your approach to music?

My parents came to the United States just a few years apart. My father was maybe sixteen, and so was my mother. They met and married in New York City, where I was born but, after a few years, we moved to California. A genetic longing for warm countries prevented him from enduring many cold New York winters. Interestingly, there are no musicians in my family at all. I do have a distant cousin who played the violin, but that is all. My father often told a story about my grandfather, who had three daughters and one son and always asked: „Why don’t I have one singer in my family? Even one? I love music and singing! Why aren’t any of you singing?”. Unfortunately, he died before I was old enough to start my career so I hope he heard me from somewhere else, wherever he is now. Fortunately, my grandmother heard me sing at the Metropolitan Opera several times. There are no musicians on my mom’s side of the family either so my whole musical adventure has been one big exploration, self-discovery. Ever since I was a kid, I have been performing and dancing. As a teenager, I played in a rock band and I loved to sing. When I discovered opera, I found that my voice naturally found its way into it. I had the same experience with another musical genre — rock’n’roll. I still love it! In music and singing, I follow my instincts, I draw from what is inside me, maybe it is destiny.

Let us go back to France for a moment. In your case, does the language in which you sing affect the difficulty of the role?

I believe that language has a direct impact on the approach to singing. Some people say that it does not matter that you still sing the same, which is basically true. However, there are significant differences between, for example, Italian, French and German. French was always the easiest language for me to sing and I was very concerned with correctness because I sang much French repertoire. I have also sung in France many times and have heard many times from colleagues, reviewers and directors that my French is excellent. I find this language a little more subtle than others and not as difficult to pronounce as, for example, Italian.

This is not your first performance in Wroclaw Opera. Do you like coming back here?

I love Wroclaw. I have had the opportunity to perform in several gala concerts here as well as in Tales of Hoffmann. I really enjoyed that production. The role was very demanding, also in French, but I had a great time. The quality of the production and the work of the singers were of a very high standard, thanks in part to the artistic director. Mariusz Kwiecień and I studied together in the Lindemann Young Artists Development Program at the Metropolitan Opera. He was the first Polish singer I met. He is very talented. I have great memories of our time studying together and we have remained good friends to this day. We have known each other for over twenty years! It was obvious for me to accept the proposal to perform at Wrocław Opera. It is a great theatre with very good acoustics and Wrocław itself is really charming and you have great food here… Wrocław Opera also has an excellent volume; you can play in great detail and people will notice it. You feel like you can take a chance and sing really pianissimo and give the full power of your voice when needed. It is a really comfortable place — great for trying out new roles. I am relaxed, calm and confident here. It is a pleasure to come back here!

Drodzy Pracownicy, 

odliczanie do pojawienia się na naszej scenie Kristine Opolais w tytułowej roli Madame Butterfly powoli dobiega końca. Przed nami wieczory wypełnione wspaniałymi muzycznymi emocjami, którymi warto się dzielić. 

Mamy ostatnie bilety na spektakle 9 i 11 czerwca, który w miarę dostępności możecie kupić w ramach biletów pracowniczych w cenie 30 zł. Liczba wejściówek jest ograniczona!

Zachęcamy również żebyście zostali w Operze po spektaklu – około pół godziny od zakończenia spektakli Kristine Opolais będzie podpisywać książeczki programowe we foyer na 1. piętrze 😊

 

 

Dear  Employees,

the countdown to Kristine Opolais’ appearance on our stage in the title role of Madame Butterfly is slowly drawing to a close. The evenings ahead are filled with wonderful musical emotions worth sharing.

We have the last tickets for the 9th and 11th June performances, which, if available, you can buy as employee tickets for 30 PLN. The number of tickets is limited!

We also encourage you to stay at the Opera House after the performance – about half an hour after the end of the performances. Kristine Opolais will be signing program booklets in the foyer on the 1st floor 🙂

Szanowni Państwo,

w dniu 27 maja w lokalnym wrocławskim dodatku do „Gazety Wyborczej” ukazał się artykuł powołujący się na wyniki kontroli w Operze Wrocławskiej, które nie pochodzą z ostatecznego raportu kontroli. W artykule znalazły się nieścisłości i aby zapobiec ich ewentualnemu rozpowszechnianiu wyjaśniamy najważniejsze z nich.

„Gazeta Wyborcza” twierdzi, że Opera Wrocławska zakończyła rok 2021 z wynikiem minus 3,8 mln zł nazywając go długiem, sugerując tym samym, że instytucja zalega z regulowaniem swoich zobowiązań. Tymczasem Opera Wrocławska nie ma długów – stan zobowiązań wymagalnych na 31 grudnia 2021 wynosił 0 zł, a wynik ujemny 3,8 mln zł wynika z faktu, iż rozliczenie części przychodów uzyskanych w 2021 roku przypadło na rok następny. Opera utrzymała i utrzymuje płynność finansową i reguluje swoje zobowiązania na bieżąco.

Ponadto w I kwartale 2022 roku został wygenerowany wynik dodatni wbrew temu, co czytamy w artykule. Zgodnie z meldunkami finansowymi wszystkie trzy miesiące pierwszego kwartału 2022 roku miały wynik dodatni, a I kwartał zakończył się w Operze Wrocławskiej z prawie 300 tysiącami zł na plusie. Tymczasem w artykule w „Gazecie Wyborczej” czytamy, że wynik za I kwartał tego roku jest ujemny.

O otwartej linii w bankowym rachunku bieżącym organizator jest powiadamiany w comiesięcznych sprawozdaniach. Dyrektor zaciąga zobowiązania w ramach ustawowych uprawnień, a taka linia jest takim samym zobowiązaniem jak każde inne, co jest naturalne w sytuacji, w której Opera Wrocławska ma zadanie samodzielnie wypracowywać 30 proc. swojego budżetu.

Jednocześnie przy tej okazji informujemy, że od grudnia 2021 roku pracownicy Opery Wrocławskiej otrzymują wyrównania i podwyżki wynagrodzeń. Dzięki staraniom dyrekcji budżet na wynagrodzenia wzrósł o 1/5 w 2022 roku.

Podniesienie budżetu na płace pracowników Opery Wrocławskiej w roku 2022 oznacza, że:

  • każdy pracownik pracujący na etacie będzie otrzymywał pensję podstawową w wysokości przewyższającej płacę minimalną, tj. obecnie 3010 zł brutto, przy czym najniższe wynagrodzenie jest wyższe o 600 zł od tej kwoty
  • zostały zlikwidowane kominy płacowe na tych samych stanowiskach, a niektóre stanowiska zostały na nowo wycenione
  • średnia kwota regulacji wyniosła 767 zł, a pracownicy artystyczni otrzymali średnio 901 zł.

Artykuł taki jak ten w „Gazecie Wyborczej” nie tylko niszczy dobre imię Opery Wrocławskiej, ale też wywołuje nieuzasadniony strach o przyszłość pracowników i naszej instytucji. Publikacja niestety jest efektem braku umiejętności czytania sprawozdań finansowych oraz podstawowej wiedzy związanej z budżetem instytucji kultury.

Zapewniam Państwa, że sytuacja jest stabilna i nie ma zagrożenia dla dalszej działalności Opery Wrocławskiej. Po pandemii i związanymi z nią ograniczonymi możliwościami uzyskiwania przychodów, dzięki pracy nas wszystkich, nasz teatr szybko wychodzi na prostą. 

Większość z nas skupia się na budowaniu dobrego imienia Opery Wrocławskiej i rozwoju artystycznym za co ogromnie Państwu dziękuję.

Halina Ołdakowska

Dyrektor Opery Wrocławskiej

 

Dear Sirs,

On May 27th, the local Wrocław supplement to “Gazeta Wyborcza” published an article citing the results of the audit of the Wrocław Opera House that do not come from the final audit report. The article contains inaccuracies and in order to prevent their possible distribution, we explain the most important ones.

“Gazeta Wyborcza” claims that Wrocław Opera ended the year 2021 with a result of minus 3.8 million zlotys calling it a debt, thus suggesting that the institution is not paying its obligations. In fact, Wrocław Opera has no debts – the balance of liabilities due as of 31 December 2021 amounted to PLN 0. The negative result of PLN 3.8 million results from the fact that the settlement of a part of revenues obtained in 2021 fell in the following year. The Opera has maintained and is maintaining liquidity and is paying its liabilities on a current basis.

Moreover, a positive result was generated in Q1 of 2022 contrary to what it’s stated in the article. According to the financial reports, all three months of the first quarter of 2022 had a positive result, and the first quarter ended with almost PLN 300 000 of profit. Meanwhile, the article in “Gazeta Wyborcza” says that the result for the first quarter of this year is negative.

The Organizer of the Wrocław Opera is informed about the overdraft facility opened in the bank by the opera in its monthly reports. The director incurs liabilities within the scope of his statutory powers, and such a line is the same liability as any other, which is natural in the situation where Wrocław Opera is supposed to work out 30% of its budget on its own.

At the same time, we would like to take this opportunity to inform you that starting from December 2021, employees of the Wrocław Opera are receiving compensation and salary increases. Thanks to the management’s efforts, the budget for salaries in 2022 has been increased by 1/5.

Increased salary budget for Wrocław Opera employees in 2022 means that:

– every full-time employee will receive a basic salary that exceeds the polish minimum salary, i.e. currently PLN 3010 gross, while the lowest salary is PLN 600 higher than that amount

– pay stacks on the same positions have been eliminated and some positions have been newly valued

– the average adjustment of the salary amounted to PLN 767 and artistic workers received an average of PLN 901 raise.

Such articles like one in “Gazeta Wyborcza” not only damages the good name of the Wroclaw Opera House but also creates unjustified fear for the future of the employees and our institutions. This publication is the result of a lack of skills in reading financial statements and lack of basic knowledge of the budgets in polish cultural institution.

I can assure you that the situation of the Wrocław Opera House is stable and there is no threat to the continued operation. After the pandemic and the related limited revenue opportunities, thanks to the work of all of us, our theater is quickly getting back on tracks. 

The majority of us are focused on building the good name of the Wrocław Opera House and artistic development, for which I thank you all so much.

Halina Ołdakowska

Director of Wrocław Opera House

Dziś dzięki Wam mamy podwójny powód do świętowania: Dzień Artysty Śpiewaka i premierę „Wesela Figara”, w reżyserii Andre Hellera-Lopesa, wielkie święto naszej instytucji.

Dziękujemy Wam za Waszą wielką pracę – za to, że dzielicie się z nami swoim talentem. Wasz  śpiew czyni świat jeszcze piękniejszym i przypomina nam, że to ludzkie ciało jest najdoskonalszym z instrumentów. Niech wdzięczność i zachwyt widzów dodają Wam skrzydeł na scenie! 

Życzmy Wam niegasnącej pasji i energii, które umożliwiają nieustanne doskonalenie się w Waszej profesji, a także zdrowia i pomyślności w życiu osobistym.

 

Dear Singers!

The 20th of May is a special date in the calendar of the Wrocław Opera House. It is today that our eyes and ears will be focused on what is going to happen on the stage – before us is the premiere of The Marriage of Figaro directed by Andre Heller-Lopes, a great celebration of our institution. There is a double reason to celebrate, as today is the international Singer’s Day !

Thank you for your great work – for sharing your talent with us. Your singing makes the world more beautiful and reminds us that the human body is the most perfect instrument. May the gratitude and admiration of the audience give you wings on stage!

Let us wish you endless passion and energy that enables you to constantly improve in your profession, as well as health and prosperity in your personal life.

Z wielkim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci Teresy Walas, wieloletniego, cenionego i zasłużonego pracownika Opery Wrocławskiej.

Pani Teresa spędziła w naszej instytucji 40 lat – od 1978 roku była organizatorem widowni, kierowała również Działem Promocji i Obsługi Widzów. 

Zapamiętamy ją jako osobę niezwykle serdeczną i uśmiechniętą, oddaną swojej pracy, troszczącą się o swoich kolegów i koleżanki. Nasze wspomnienia o Niej zawsze będą pełne uśmiechu i optymizmu, którym dzieliła się z innymi. Zmarła w wieku 65 lat. 

Uroczystości pogrzebowe odbędą się 12 maja o godz. 12:00 w Kościele w Sadkowie. 

 

Teresa Walas has passed away

It is with great sadness that we have received the news of the death of Teresa Walas, a long-time, valued and outstanding employee of the Wrocław Opera House. 

Teresa spent 40 years in our institution – from the 1978 she was an auditorium organiser and also she headed the Promotion and Audience Services Department.

We will remember her as a very warm and smiling person, dedicated to her work, caring for her colleagues. Our memories will always be full of the smile and optimism she shared with others. She died at the age of 65.

Funeral ceremonies will be held on the 12th of May at 12.00 in Sadków Church.

FIGARO NIEŚMIERTELNY
z André Hellerem Lopesem rozmawia Katarzyna Aszkiełowicz

Wesele Figara to jedna z najsłynniejszych oper świata. Jej wiedeńska prapremiera również odbyła się w maju – ale 236 lat temu. Sam spektakl był już wówczas bardzo nowatorski, ale w ciągu dziesięcioleci obraz świata zmieniał się wielokrotnie: wojny, rewolucje, wstrząsy społeczne, postęp technologiczny – nie zmieniła się tylko muzyka Mozarta.  Dlaczego więc wciąż wracamy do tego dzieła? Co takiego jest w libretcie Lorenza Da Ponte, że publiczność chce do niego wciąż powracać?

Myślę, że wciąż wracamy do Wesela Figara, ponieważ w gruncie rzeczy jesteśmy tymi samymi ludźmi. To właśnie człowieczeństwo zawarte w tej historii czyni ją tak nieśmiertelną, tak nieskończenie intrygującą. Można wystawić tę operę w nowojorskim apartamencie lub w opactwie Downton, a bohaterowie pozostaną w zasadzie tacy sami. Wolę, aby opera była luźno osadzona w XVIII wieku, wyobrażonym przez Da Ponte i Beaumarchais, ponieważ uważam, że to wzmacnia fabułę: widzowie mogą obserwować hrabiego próbującego znęcać się nad Zuzanną i pomyśleć ,,jak to możliwe, że takie rzeczy dzieją się jeszcze dziś, prawie 300 lat później”? Jest w tym ważne przesłanie.

 Wesele Figara zostało zainspirowane sztuką Pierre’a Beaumarchais – komedią, która zachwycała nie tylko błyskotliwym humorem i wyrazistymi postaciami, ale także głośnym przesłaniem społecznym. Można było w niej wyczuć zapowiedź nadchodzącej rewolucji francuskiej. Jak bardzo inspirująca była ona dla Pana jako reżysera? Gdzie rozłożył Pan akcenty w budowaniu postaci Wesela Figara?

Cóż, z powodu potencjalnej cenzury na dworze Habsburgów, Da Ponte mądrze przesunął nieco punkt ciężkości z polityki – konfliktu klas społecznych – na relacje międzyludzkie – nastawienie mężczyzn i kobiet do miłości, wierności, małżeństwa i oczywiście seksu. Zawsze intrygował mnie jednak drugi tytuł dzieła: La folle journée. Ten ,,szalony dzień” zainspirował mnie do spojrzenia na dzieło w innym świetle, może bardziej buffa… prawie jak na cyrk. Nie trzeba dodawać, że idea szaleństwa pojawiła się już wtedy, gdy rozpoczynałem trylogię oper z librettami Da Ponte, wstawiając uroczy chór szaleńców do Don Giovanniego, a potem do Cosi fan tutte.

Zgadza się, w Don Giovannim oparł Pan swoją koncepcję tej opery na temacie szaleństwa, było to wyraźnie zapisane w libretcie. A jak było w przypadku Wesela Figara?

To byłoby zbyt oczywiste, aby z pałacu Almavivy i jego mieszkańców uczynić szaleńców… postanowiłem więc spojrzeć na to z drugiej strony: w Don Giovannim zgłębiłem szaleństwo, a Figarze zamierzam zgłębić elementy uwodzenia, miłości i oczywiście pożądania seksualnego, zwykle kojarzonego bardziej z przygodami Don Juana, które zresztą też w tym sezonie pokazywaliście na scenie. 

 Mówi się, że muzyka Mozarta to czysta radość życia… Czy zgadza się pan z tym stwierdzeniem? Czy jest ona dla pana?

Nie jestem tego taki pewien… życie nie składa się tylko z radości i może dobrze, że tak jest, ponieważ wtedy możemy bardziej docenić szczęście w przeciwieństwie do smutku. Powiedziałabym, że muzyka Mozarta to całe życie, ze wszystkimi jego elementami – radosnymi i tymi wręcz przeciwnie.

Wesele Figara jest wystawiane w ramach programu Opera Młodych. Czy bycie młodym na scenie jest łatwiejsze czy bardziej wymagające?

Od 1996 roku jestem profesorem na uniwersytecie, gdzie zajmuję się rozwijaniem i wspieraniem rozwoju nowych talentów. To zawsze była moja pasja, mimo że sam zacząłem swoją pracę, gdy byłem jeszcze dość młody. Myślę, że dzielenie się z innymi tym, czego sami się nauczyliśmy, jest powołaniem – pilną potrzebą przekazywania naszej miłości do opery, którą jak sądzę, dzielę z Mariuszem Kwietniem, dyrektorem artystycznym Opery Wrocławskiej. 

 Jest pan reżyserem pochodzącym z Ameryki Łacińskiej, wykształcenie zdobył Pan w Brazylii. Jak jest tam odbierana muzyka Mozarta i z operą jako gatunkiem? 

Choć środowisko, w którym się wychowujemy, może mieć duży wpływ, muszę powiedzieć, że zawsze czułem się przede wszystkim obywatelem świata. Trzeba pamiętać, że jestem Brazylijczykiem dopiero w drugim pokoleniu, a rodzina mojego dziadka była w całości polska. Dziadek urodził się na terenie ówczesnego Imperium Rosyjskiego, podczas gdy jego matka miała korzenie litewskie. Cała rodzina ojca pochodziła z okolic Grodna i Gdańska. Od pokoleń zajmowali się handlem herbatą i drewnem. Myślę więc, że dzielimy część tych samych tradycji i czuję się w Polsce jak w domu.

Mimo że opera nie cieszy się w Brazylii takim prestiżem jak inne, bardziej popularne formy ekspresji muzycznej, Mozart jest bardzo popularny w całej Ameryce Łacińskiej. W Europie jego muzyka ma więcej stylu, jest w niej pewna otoczka, która robi różnicę. Na Południu byłbym skłonny powiedzieć, że opery Mozarta są bardziej wokalne, wykonywane z większym naciskiem na pasję niż na wielką architekturę jego muzyki.

Co było dla Pana największym wyzwaniem przy realizacji Wesela Figara w Operze Wrocławskiej?

Najprawdopodobniej znalezienie równowagi między tradycją a nowoczesnością. Lubię inscenizacje, które nie są zniewolone wymogami tego, co przyjęło się uważać za normalne. Wolę robić klasykę z pewnym twistem, pracować nad subtelnościami libretta i tekstu. Ponadto żyjemy w trudnych czasach: ledwo co wyszliśmy z potwornej pandemii, a teraz musimy stawić czoła bezsensownej wojnie. Chcę sprawić, by opera była źródłem radości dla widzów, a jednocześnie była aktualna – to ogromne wyzwanie, a podejmowanie się go jest dla mnie zaszczytem. 

 

 

IMMORTAL THE MARRIAGE OF FIGARO – André Heller Lopes is it interviewed by Katarzyna Aszkiełowicz

The Marriage of Figaro is one of the world’s most famous operas. The Vienna premiere also took place in May – but 236 years ago. The production was very innovative at the time. However, the image of the world has changed many times over the decades: wars, revolutions, social upheaval, technological progress – only Mozart’s music has not changed. So, why do we keep coming back to this work? What is it in Lorenzo Da Ponte’s libretto that makes audiences want to return to it repeatedly?

I think we keep on coming back to The Marriage of Figaro because we are basically the same humans. It is the humanity presented in the story that makes it so immortal, so “continually intriguing”. You can stage the opera in a New York penthouse or in a Downton Abbey setting and the characters remain basically the same. I prefer to keep it loosely set in the eighteenth century imagined by Da Ponte and Beaumarchais because I think it makes the plot stronger: the audience can watch the Count attempting to abuse Susanna and perhaps think, “how is it possible that such things still happen nowadays, almost 300 years later?”. There is an important message there.

The Marriage of Figaro was inspired by Pierre Beaumarchais’ play – a comedy that delighted not only with its brilliant humour and expressive characters but also with its loud social message. In it, one could sense the harbinger of the coming French Revolution. How much inspiring was it for you as a director? What did you emphasise in building the characters of The Marriage of Figaro?

Because of the potential censorship at the Habsburg court, Da Ponte wisely slightly shifted the focus from politics (the clash of classes) to human relationships (men’s and women’s attitudes to love, fidelity, marriage and, of course, sex). That said, I have always been intrigued by the work’s secondary title: La folle journée. That “crazy day” inspired me to look at the work in a different light, perhaps more buffa… almost like a circus. Needless to say, the idea of madness (“follie”) was already there when I started this Da Ponte trilogy, inserting the lovely chorus of lunatics into Don Giovanni (and then in Cosi fan tutte).

In Don Giovanni, you based your concept of this opera on the theme of madness, which was very clearly written in the libretto. What was it like in the case of The Marriage of Figaro?

It would have been too obvious to make the Almaviva palace and its inhabitants lunatic. Thus, I decided to look at this, so to speak, the other way around. In Giovanni, I explored madness and in The Marriage of Figaro, I plan to explore the elements of seduction, love and, of course, sexual desire, typically more associated with the adventures of Don Juan, which we have been showing on our stage this season.

It is said that Mozart’s music is the pure joy of life. Do you agree with that? Is it for you?

I am not so sure about that. Life is not only made of joys – and maybe fortunately so because we then can appreciate happiness more in opposition to sadness. I would say that Mozart’s music is the entire life, with its all elements, those which are happy and those which are sad.

The Marriage of Figaro is being produced as part of the Youth Opera programme. Is it easier or more challenging to be young on stage?

I have been a professor at the university since 1996. I help and support the development of new talents. It has always been my passion – even though I started doing it when I was quite young myself. To share whatever we learn with others is a vocation, an urgency to communicate our love for opera, which, I think, I share with Mariusz Kwiecień, the artistic director of Wrocław Opera.

You are a Latin American director; you were educated in Brazil. How is Mozart’s music received there and what about opera as a genre?

As much as the environment in which one is raised can be a strong influence, I must say I have always regarded myself primarily as a citizen of the world. We need to remember that I am only a second-generation Brazilian and that my grandfather’s family was all Polish. He was born in what was then the Russian Empire and, while his mother had Lithuanian roots, his father’s whole family came from the vicinities of Grodno and Gdańsk. They had been tea and timber merchants for generations. So, I think we share part of the same traditions and I feel very much at home in Poland.

While, unfortunately, opera does not enjoy the same prestige in Brazil as other more popular forms of musical expression do, Mozart is very popular all over Latin America. In Europe, his music has more style; there is the background that makes all the difference., I would be inclined to say that, in the South, Mozart’s operas are more “vocal”, performed with more emphasis on passion than on the incredible architecture of his music.

What was the biggest challenge in creating The Marriage of Figaro at Wrocław Opera?

What was most challenging was most probably finding the right balance between tradition and modernity. I like the productions that are not enslaved by the „demands” of what is assumed to be normal. I prefer to do “classical works with a twist”, to work on the subtleties of the libretto and the text. Moreover, we live in difficult times: we are barely out of a horrible pandemic and now we must face a senseless war. I want to make the opera a source of joy to the audience and, at the same time, to make it relevant is a huge challenge. I find responding to this challenge a great honour for me.

Dziś po spektaklu Toski odbędzie się benefis solisty naszej opery Radosława Żukowskiego, który występował na scenach oper i filharmonii w kraju i na świecie, z sukcesem brał udział w wielu międzynarodowych festiwalach, jest laureatem licznych konkursów, odznaczony Brązowym Medalem “Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

Nie wystarczy pięknie zaśpiewać, trzeba mieć coś do powiedzenia mówi  Radosław Żukowski w rozmowie z Katarzyną Aszkiełowicz. 

Kończy Pan pracę artystyczną w Operze Wrocławskiej – Wrocław to ważne miejsce w pańskiej karierze?

Odchodzę z Opery Wrocławskiej po wieloletniej pracy – pierwszą umowę podpisałem w 1977 roku. Zaczynałem w chórze jako student, a od 1982 roku śpiewałem już jako solista. Tu się wszystko zaczęło, zresztą jestem wrocławianinem od urodzenia. Gdziekolwiek bym nie pracował na świecie, zawsze byłem związany z Wrocławiem. Jestem profesorem Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie – mieszkam we Wrocławiu. Pracowałem w Niemczech w latach 80. w teatrze – a jednocześnie też pracowałem i żyłem we Wrocławiu.

Ciągle jednak był Pan w podróży…

Artyści z racji swojego zawodu są bardzo ruchliwi. Czasami nie wiedziałem, gdzie mam swoje rzeczy, bo migrowałem między trzema – czterema miejscami. Tak się pracowało i żyło. Lubiłem muzykę, lubiłem sztukę, więc nie przeszkadzało mi to. Wtedy nawet niedogodności sprawiały przyjemność, a poza tym ta mobilność pozwalała mi poznawać innych wykonawców, twórców, co było bardzo rozwijające, szczególnie dla młodego artysty.

Poznał Pan opery w wielu krajach i ich życie od środka -która Panu jest najbliższa?

Sztuka zawsze łączy ludzi – zbliża niezależnie od kraju, widzę to wykonując muzykę oratoryjną na całym świecie. Szczególne miejsce w moim sercu zajmuje Portugalia. Dla Portugalczyków Europa to ,,mały kraj”, bo oni myślą całym światem. Mają niesamowite muzea, zachowaną historię wieków – widać ją nawet na szklankach pozostawionych w pałacach, które mają ślady odcisków palców ich dawnych właścicieli. Tam są zupełnie inne konteksty pojmowania człowieka. Znajomy Ślązak, którego poznałem w Portugalii, powiedział mi, że gdy mieszkał w Polsce, nazywano go Szwabem, gdy wyemigrował do Niemiec, słyszał, że jest ,,brudnym Polakiem”. Przyjechał do Portugalii, i zapytali go: kim ty jesteś jako człowiek? Wiele nauczyłem się od Portugalczyków. Wspólnie jedliśmy, żyliśmy, rozmawialiśmy i tak jak Picasso, zapisywaliśmy nasze pomysły na serwetkach. Spędziłem tam osiem lat i to był fantastyczny czas. Zacząłem od roli Komandora w Don Giovannim. Prawdziwą Portugalię tamtejsi muzycy pokazali mi dopiero po 2-3 latach, kiedy się już dobrze poznaliśmy.

Kusiło Pana żeby zostać Portugalczykiem?

Zawsze przede wszystkim chciałem być sobą. A jesteśmy tym, co wynosimy z domu, kształtują nas doświadczenia i lata pracy, a także to, co dali nam inni ludzie. Im większy bagaż doświadczeń, tym więcej mamy do powiedzenia. Dlatego do pewnych ról się dorasta. Owszem, w młodym wieku można technicznie coś pięknie zaśpiewać – ale co mamy publiczności do powiedzenia?

Kiedy Pan polubił muzykę?

Od małego ją lubiłem. W moim domu zawsze były instrumenty, więc nieustannie mi towarzyszyła, miałem ją dosłownie we krwi. Oboje z mamą skończyliśmy tę samą uczelnię,
z tym że moja mama miała dyplom numer 13, a mój miał 1213. Tysiąc dwieście dyplomów później dołączyłem do mamy i grona absolwentów Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Ojciec był leśnikiem, ale fantastycznie grał na fortepianie.

Otrzymał Pan zatem solidną wyprawkę na swoją muzyczną drogę, a kiedy rozpoczęła się na poważnie – w czym Pan debiutował?

Rolą Księcia Gremina w Onieginie Czajkowskiego. Wcześniej w ramach dyplomu śpiewałem Falstafa w Wesołych kumoszkach, a w czasie studiów występowałem w Fidelio jako chórzysta i to był mój pierwszy kontakt zawodowy z operą w 1977. Zaczynałem wtedy z Jurkiem Szlachcicem, który też śpiewa w naszej operze.

Zanim jednak po raz pierwszy pojawiłem się na scenie, droga oczywiście była długa. Moja mama była bardzo przeciwna, bym został muzykiem. Obawiała się, że nie poradzę sobie finansowo, bo to bardzo niepewny, ciężki zawód itd. itp.. Odpowiadałem jej wtedy, że tu przynajmniej jest sprawiedliwość – jeśli będę dobry, wszystko będzie w porządku. Po dziś dzień podziwiam swoją naiwność! 🙂 Kiedy podjąłem decyzję, mama mnie oczywiście w niej wspierała – widziała jak bardzo mnie ciągnie do muzyki. Przyniosła mi formularz – pracowała w szkole muzycznej i chórze Polskiego Radia – i zdałem na wydział wokalno-aktorski Wyższej Szkoły Muzycznej. Ogrom pracy, talent, łut szczęścia pomogły mi iść dalej. Owocem tego był m.in. wspomniany kontrakt z operą w Lizbonie oraz z innymi operami i filharmoniami w Europie i na świecie. Prócz oper śpiewałem oratoria – prawdziwe sanatorium dla śpiewaka dla operowego!

Teraz śpiewa Pan Barona Scarpię w Tosce –  co Pan mówi tą rolą?

Gram specyficzną postać. Baron Scarpia stara się zdobyć kobietę, zmaga się z problemem świata damsko-męskich intryg. Ograniczają go wiek, stanowisko szefa policji. Wygrywa piękny, młody tenor, a Scarpia… Jeżeli artyście uda się zespoić z postacią, to już jest sukces. Publiczność nie znosi fałszu. Daję swojemu bohaterowi to, co mam, a na pewno mogę dać prawdę moich uczuć, emocji. Ale prywatne życie trzeba zostawić za kulisami, nie mieszać tych dwóch światów.

Potrafi Pan je rozdzielić?

Kiedyś jeden z moich kolegów, jeszcze z czasów studiów, podszedł do mnie na pikniku urządzanym przez moją sąsiadkę i dobrą koleżankę ze szkoły muzycznej:Jestem w szoku, ty jesteś zupełnie inny! Odpowiedziałem mu: Bo jestem w domu, za tym płotem zostawiam to, kim jestem zawodowo. Rozdzielenie tego kim i jacy jesteśmy w domu, od tego, co na scenie i w pracy to kwestia dyscypliny, idą za tym lata pracy.

Miał pan swojego mentora, który tego pana uczył czy raczej to kwestia doświadczenia?

Prof. Irena Gałuszka. Fantastyczny człowiek i pedagog. Dużo ode mnie wymagała, dyscyplinowała mnie, ale też poświęcała mi wiele czasu. Zawsze byłem do jej dyspozycji, to chyba była moja największa zaleta! Sporo się od niej nauczyłem.

Pan też jest teraz takim nauczycielem?

Staram się, ale nie wszystko ode mnie zależy. Są studenci i studentki, którzy z tego korzystają i można z nimi efektywnie pracować, a inni liczą tylko na szczęście i czekają na szybkie sukcesy. A wszyscy artyści wiedzą, że dzieło potrzebuje czasu – musi się uleżeć! Chociaż muszę przyznać, że sama wiedza w sztuce scenicznej nie wystarczy, ale żeby coś osiągnąć trzeba mieć solidne podstawy techniczne. Używając metafory językoznawczej, sceną rządzi nie tylko gramatyka, stałe zasady, które decydują o poprawności naszej składni. Musi być jeszcze odbiorca naszego komunikatu i to, co dajemy od siebie. Wtedy sztuka może zaistnieć. Kiedyś stanąłem na scenie i powtarzałem sobie w głowie to, co zawsze mówię studentom, pilnuj tego…pilnuj tamtego… aż pomyślałem, człowieku, co ty robisz, tak się nie da! Technika jest niezwykle ważna, ale jeszcze ważniejsze jest tylko środkiem do tego, co chcemy przekazać publiczności.

Pańskie szczególne role w karierze, które właśnie wymagały tej triady?

Faust, Nabucco, Czarna Maska, Tosca… Na Toskę namówiła mnie moja żona Aleksandra Lemiszka, wieloletnia solistka Opery Wrocławskiej.

Zdarzało Wam się śpiewać wspólnie?

Pewnie, że tak!

Podejrzewam, że może być to trudniejsze niż w przypadku duetu z neutralną osobą…

To jest najtrudniejsze! To tylko pozór, że w duecie z żoną można pozwolić sobie na więcej, wręcz przeciwnie! Weźmy taką scenę gwałtu. Grana z bliską osobą wymaga wyjątkowego oddzielenia świata prywatnego od zawodowego, a jeszcze trzeba uważać, żeby przypadkiem na tren sukni nie nadepnąć, bo w domu można bęcki dostać (śmiech). Ale cóż, teatr to miejsce oparte na relacjach, wspólnocie, musimy umieć ze sobą żyć, bo to zgrany zespół tworzy instytucję – ją można zlikwidować jednym podpisem, ale zbudowanie na nowo zajmuje lata. Wszyscy pracujemy w jedności: artyści śpiewacy, muzycy orkiestry, technika, pracownia krawiecka. Trzeba mieć tego świadomość, że jesteśmy miejscem zbudowanym na wzajemnych relacjach.

By utrzymać dobre relacje w tak wielkiej wspólnocie na pewno trzeba cierpliwości i przede wszystkim pokory…

Święte słowa, sztuka wymaga wielkiej pokory.

Pan jest pokorny? 

Myślę, że to inni powinni ocenić.

To bardzo pokorna odpowiedź! Po tylu latach spędzonych w operze, czego Pan się tutaj nauczył?

Mogę wyjść i zaśpiewać Barona Scarpię w taki sposób w jaki śpiewam i powiedzieć sobie starczy. Nauczyłem się też publiczności, tego, jak potrafi ona reagować, jaką energię i uwagę potrafi przekazać artyście. Pamiętam moment, gdy stałem na scenie i czułem, że ta cisza, to przeciwne napięcie, które ludzie na widowni kierują w moją stronę – że to wszystko w tamtym momencie było moje.

Nauczyłem się też, że praca solisty to nie tylko śpiew. To aktorstwo, ruch i inne dodatkowe umiejętności, które składają się na ostateczny efekt. Na wydziale wokalno-aktorskim przez trzy lata graliśmy sztuki dramatyczne, i trzy lata – operę. Uczyliśmy się takich niuansów jak to, w jaki sposób trzyma się papier czerpany, a jak pisze się gęsim piórem. Wszystko wymaga innej gry na scenie! Trzeba wiedzieć, jak upaść na podłogę, jak tańczyć. Po co był mi balet? Uczyłem się go kilka lat, wiedząc, że tancerzem nie zostanę, ale za to miałem większą pewność, że gdy obrócę się kilka razy na scenie, to się nie wywrócę.

To mocne fundamenty pod to, co ostatecznie stało się Pana przeznaczeniem, czyli śpiew…

Co też wymagało czasu i wspomnianej pokory – wiedziałem, kiedy ma przyjść moja kolej, a kiedy jeszcze muszę zaczekać. Pierwszą propozycję, rolę Zachariasza w Nabucco, dostałem tuż po studiach w operze w Bytomiu, do tego ofertę trzypokojowego mieszkania. Odmówiłem. Wiedziałem, że było dla mnie za wcześnie. Dopiero 10 lat później zaśpiewałem w Nabucco w Teatrze Wielkim w Warszawie. Potem te partie śpiewałem wielokrotnie w różnych teatrach.

Moja profesorka śpiewu mówiła mi, bym pamiętał o spokoju, technice, a potem dopiero o interpretacji. Co więcej, twierdziła, że nie jestem gotów na konkursy! A ja i tak w nich brałem udział, bo chciałem się sprawdzić, poddać się ocenie innych ludzi, zobaczyć, ile jeszcze mi brakuje, by stać się artystą.

Wzrusza się Pan podczas spektakli? Emocje to jeden ze składników dobrego występu, ale z drugiej strony, mogą go też zepsuć…

Nie pozwalam sobie na to. Pamiętam jak śpiewałem w czasie pierwszej komunii własnego syna, ten ścisk w gardle – nigdy więcej! Znam przypadek, kiedy jedna ze śpiewaczek tuż przed występem otrzymała wiadomość, że jej córka miała wypadek i jest w ciężkim stanie. Artystka zaniemówiła na pół roku, emocje wymknęły się spod kontroli.

Istnieje życie pozaoperowe? Niedługo będzie miał Pan nieco więcej czasu na odpoczynek, zwolnienie tempa…

Planuję przede wszystkim normalność, nie planuję zbyt wiele zgodnie ze staropolskim powiedzeniem Człowiek planuje, Pan Bóg zapisuje. Jestem człowiekiem spełnionym. Mam rodzinę, dom, wnuki i czas na uwolnienie się od tego wiecznego pędu, ciągłych komplikacji w życiu. A każdy ma jakieś problemy – na starość chce się stabilizacji, spokoju i przede wszystkim zdrowia. Patrzę czasem na swój telefon, widzę, ile numerów już nigdy nie odbierze ode mnie połączenia, ale ja nigdzie na razie się nie wybieram! Chyba, że na wygodny fotel, by spędzić czas z wnukami. W dzieciach jest prawda, radość i otwartość na drugiego człowieka. Uwagę i wiedzę o świecie trzeba przekazywać im od najmłodszych lat, nawet, gdy ich oczy są jeszcze trochę mętne, gdy dopiero uczą się patrzeć na świat. Tylko tak wychowamy następne pokolenia. Przekazując im prawdę oraz ucząc tolerancji i szacunku wobec drugiego człowieka. A nauczymy ich tego tylko wtedy, kiedy one będą widziały te wartości w nas.

Rozmawiała Katarzyna Aszkiełowicz

 

 

45 years on stage of Radosław Żukowski!

Today, after the opera Tosca, there will be a performance in honour for the soloist of our opera, Radosław Żukowski, who has performed on the stages of operas and philharmonics in Poland and abroad, successfully participated in many international festivals, and a laureate of numerous competitions, awarded with the Bronze Medal “Gloria Artis for Services to Culture”.

It is not enough to sing beautifully, you need to have something to say too, says Radosław Żukowski in an interview with Katarzyna Aszkiełowicz. 

 

You are ending your artistic work at the Wrocław Opera House – is Wrocław an important place in your career?

 I am leaving Wrocław Opera after many years of work – I signed my first contract in 1977. As I started in the chorus as a student, and from 1982 was I already singing as a soloist. This is where it all began, by the way I am a citizen of Wrocław since I was born. Wherever I have worked in the world, I have always been connected to Wrocław. I am a professor at the Krzysztof Penderecki Academy of Music in Kraków – and I live in Wrocław. I worked in Germany in the 1980s in the theatre – and at the same time I also worked and lived in Wrocław.

 But you were constantly on the move…

Artists are very mobile because of their profession. Sometimes I did not know where all of my things were, because I migrated between three or four places. That was how I worked and lived. I liked music, I liked art, so it didn’t bother me. At the time, even the inconveniences were fun, and besides, this mobility allowed me to meet other performers, artists, which was very developing, especially for a young artist.

You have seen opera houses in many countries and their life from the inside – which one is closest to you?

Art always brings people together – it brings people together regardless of the country, I see this by performing oratorio music all over the world. Portugal holds a special place in my heart. For the Portuguese, Europe is ‘a small country’, because they think in terms of the whole world. They have incredible museums, preserved history of centuries – you can see it even in glasses left in palaces, which have traces of fingerprints of their former owners. They have a completely different understanding of the human being. A Silesian friend, whom I met in Portugal, told me that when he lived in Poland, he was called a Kraut, and when he emigrated to Germany, he was told he was a “dirty Pole”. He came to Portugal, and they asked him: who are you as a person? I learned a lot from the Portuguese. We ate together, we lived together, we talked together and, like Picasso, we wrote down our ideas on napkins. I spent eight years there and it was a fantastic time. I started with the role of the Commodore in Don Giovanni. They only showed me the real Portugal after 2-3 years, when we got to know each other well.

Were you tempted to become Portuguese?

Above all, I always wanted to be myself. And we are what we bring from home, shaped by our experiences and years of work, as well as what other people have given to us. The more experience we have, the more we have to say. That is why you grow into certain roles. Yes, you can technically sing something beautiful at a young age – but what do we have to say to the audience?

When did you become fond of music?

I liked it from a very young age. There were always instruments in my house, so it was always with me, it was literally in my blood. My mother and I both graduated from the same university. Except that my mother’s diploma was number 13 and mine was 1213. My father was a forester, but he played the piano fantastically.

So you received a solid training for your musical journey, and when did you start seriously – in what did you make your debut?

The role of Prince Gremino in Tchaikovsky’s Onegin. Before that I sang Falstaff in The Merry Wives as part of my degree, and during my studies I performed in Fidelio as a chorister and that was my first professional contact with opera in 1977. I started then with Jurek Szlachcic, who also sings in our opera.

But before I got on stage for the first time, the road was of course long. My mother was very much against me becoming a musician. She was afraid that I wouldn’t be able to cope financially, because it’s a very uncertain, difficult profession. I told her at the time that at least there was justice – if I was good, everything would be fine. To this day I marvel at my naivety! When I made my decision, my mother supported me in it of course – she saw how much I was drawn to music. She brought me a form – she worked in a music school and in the choir of the Polish Radio – and I passed my entrance exams to the vocal-acting department of the Music Academy.

A lot of work, talent and luck helped me to go further. This resulted, among other things, in the aforementioned contract with the Lisbon Opera and with other opera houses and philharmonics in Europe and around the world. Apart from operas, I sang oratorios – a real sanatorium for an opera singer!

You are now singing Baron Scarpia in Tosca – what do you say with this role?

I play a specific character. Baron Scarpia tries to win a woman, struggles with the world of male-female intrigue. He is limited by his age and his position as chief of police. A beautiful young tenor wins, and Scarpia… If the artist manages to unite with the character, it’s already a success. The audience hates falsehood. I give my character what I have, and I can certainly give the truth of my feelings, my emotions. But you have to leave your private life behind the scenes, don’t mix these two worlds.

Can you separate them?

Once one of my colleagues, still from my university days, approached me at a picnic organised by my neighbour and good friend from music school: I am shocked, you are completely different! I answered him: Because I am at home, behind this fence I leave who I am professionally. Separating who and what we are at home from what we are on stage and at work is a matter of discipline, it takes years of work.

Did you have a mentor who taught you this or is it a matter of experience?

Prof. Irena Gałuszka. A fantastic person and teacher. She demanded a lot from me, she disciplined me, but she also sacrifice me a lot of time. I was always at her disposal, which was probably my greatest advantage! I learned a lot from her.

Are you also such a teacher now?

I try, but not everything depends on me. There are male and female students who benefit from this and I can work with them effectively, while others just count on luck and wait for quick success. And all artists know that a work of art needs time – it has to take its time! Although I must admit that knowledge alone in the performing arts is not enough, but to achieve something you need to have a solid technical basis. To use a linguistic metaphor, the stage is dominated not only by grammar, fixed rules that determine the correctness of our syntax. There has to be a recipient of our message and what we give from ourselves. Then art can exist. I once stood on stage and repeated in my head what I always say to my students, watch this… watch that… until I thought, man, what are you doing, you can’t do it that way! Technique is extremely important, but more important is what you want to say to the audience.

Particular roles in your career that just required this triad?

Faust, Nabucco, the Black Mask, Tosca… I was persuaded to do Tosca by my wife, Aleksandra Lemiszka, a long-time soloist of Wrocław Opera. 

Have you ever sung together?

 Of course we have!

I suspect this may be more difficult than a duet with a neutral person….

This is the hardest thing! It’s only a semblance that in a duet with your wife you can afford to do more, on the contrary! Take the rape scene. Played with a close person, it requires an exceptional separation of private and professional worlds, and you have to be careful not to step on the train of the dress, because you can get later hurt at home (laughs). But well, theatre is a place based on relations, community, we have to be able to live together, because a team is what creates an institution – it can be liquidated with one signature, but it takes years to build it. We all work as unity: singers, orchestra musicians, technicians, tailors. You have to be aware that we are a place built on mutual relations.

To maintain good relations in such a large community certainly requires patience and above all humility…

Holy words, art requires great humility.

Are you humble? 

I think it is for others to judge.

That is a very humble answer! After so many years in opera, what have you learned here?

I can go out and sing Baron Scarpia the way I sing and say enough to myself. I also learned the audience, how they can react, what energy and attention they can give to the artist. I remember the moment when I stood on the stage and I felt that this silence, this opposite tension that the people in the audience were directing towards me – that it was all mine at that moment.

I also learned that a soloist’s job is not just singing. It’s acting, movement and other additional skills that add up to the final result. In the vocal-acting department, we did drama for three years, and opera for three years. We learned such nuances as how to hold handmade paper and how to write with a goose feather. Everything requires different acting on stage! You have to know how to fall on the floor, how to dance. What was ballet for? I learnt it for several years, knowing that I would not become a dancer, but I had more confidence that if I turned around a few times on stage, I would not fall over.

These are strong foundations for what ultimately became your destiny, which is singing…

This also required time and the aforementioned humility – I knew when it was my turn and when I still had to wait. I received my first offer, the role of Zachariah in Nabucco, right after my studies at the opera in Bytom, and an offer of a three-room flat. I turned it down. I knew it was too early for me. It was not until 10 years later that I sang Nabucco at the Teatr Wielki in Warsaw. Then I sang these parts many times in different theatres.

My singing professor told me to remember about calmness, technique and then about interpretation. What’s more, she said I wasn’t ready for competitions! But I entered them anyway, because I wanted to test myself, to be judged by other people, to see how far I still lacked to become an artist.

Do you get emotional during performances? Emotions are one of the components of a good performance, but on the other hand, they can also ruin it…

I don’t allow myself to do that. I remember singing at my own son’s first communion, the tightness in my throat – never again! I know a situation when one of the singers just before the performance received the news that her daughter had an accident and was in a serious condition. The artist was speechless for six months, her emotions were out of control.

Is there a life outside opera? You will soon have a little more time to rest, to slow down…

Above all, I plan normality, I do not plan too much according to the old Polish saying: Man plans, God records. I am a fulfilled man. I have a family, a house, grandchildren and the time to free myself from this eternal rush, the constant complications in life. Everyone has some problems – in old age you want stability, peace and, above all, health. I look sometimes at my phone and see how many numbers will never call me again, but I’m not going anywhere! Unless it’s to a comfy chair to spend time with my grandchildren. There is truth, joy and openness to others in children. Attention and knowledge about the world should be passed on to them from an early age, even when their eyes are still a little blurry, when they are just learning to look at the world. This is the only way to bring up the next generation. By passing on the truth and teaching them tolerance and respect for others. And we will only teach them this when they see these values in us.

Interviewed by Katarzyna Aszkiełowicz

translation Karolina Mrozowska